Chodziło za mną latami. Chciałam to czuć. W końcu TO czuć!
Tak Po Prostu, tak pełnią siebie. Na wskroś. Wiesz… tak, że aż Ci dech zapiera. Tak, że myślisz sobie: jaaaaa, to jest TO!!!
Podejmowałam różne próby, szukałam tego właściwego, tego jedynego.
Zastanawiałam się jak ma wyglądać, co ma dawać, jaki ma być. Jakie problemy rozwiąże…
Miałam rozkminione na wiele sposobów, wiele prób podjętych, przegadanych setki godzin z przyjaciółmi, spisanych wymagań i planów działania. Dla mnie to wciąż było nie takie. Nie było doskonałe…
Szukałam różnych opcji wyrażenia siebie, chciałam, by był… taki idealny. By było tak idealnie. Bo przecież o to w życiu chodzi… Tak mi mówili. Serio! Całe życie wokoło powtarzali o tym pierdzielonym perfekcjonizmie. Byłam w tym idealna, jak on sam w sobie (wigilia zaplanowana w lipcu z każdym szczegółem, dżisas!).
Mówili: przeMYŚL, przeANALIZUJ, zDECYDUJ i wtedy będziesz MIEĆ. Kuku na muniu!
Czy na pewno o to w życiu chodzi?
Przecież miałam go wiele razy przemyślanego, była strategia, harmonogram, action plan, wszystko idealne. I co? I jakoś przestawałam po jakimś czasie. Brakowało zapału, nagle okazywało się, że nie ma czasu dla niego, że ważniejsza książka (pisanie lub czytanie), że w sumie warto dzieciom poczytać, że może pójdę pobiegać albo coś ugotuję, albo zwyczajnie brakowało tego “czegoś”…
Okazało się, że to gówno prawda! Że te wszystkie pomysły, przemyślenia, harmonogramy, spis rzeczy do zrobienia, to jeden wieli śmietnik! Bo nic nie szło jak miało iść! Nie chodzi o idealne życie. I tutaj też nie chodziło o przygotowany harmonogram, o spis pomysłów i plan.
Jak to zarzuciłam w pizdu, te wszystkie przygotowania do idealnego stanu i poszłam swoją ścieżką, to przyszła odpowiedź, jaki on ma być. Gdy wybrałam drogę do siebie, nie do świata, gdy wybrałam kierunek “świadomość”, wyklarowało się samo. Po Prostu przylazło i nie chce odejść. Po latach…, ale się, kur*a, wyklarowało.
On – mój blog – ma być taki jak ja!
Szczery, prosty, bezpośredni, radosny, uśmiechnięty, z polotem i lekkością, do porannej kawy albo wieczornej cavy.
Poprawny językowo (bo szanuję język polski).
Ma rozbudzać wrażliwość i – jednocześnie – budować odporność psychiczną. Ma nieść informacje o tym, co w duszy gra. Dosłownie.
Ma rozbudzać emocje do tego stopnia, by mówić “żyję po swojemu”!
Dlatego nie mam pojęcia o czym tu przeczytasz. Nie chcę zawężać tematów, specjalizować się (specjalizuję się w życiu naście lat, całkiem zajebista jestem w tej swojej specjalizacji).
On będzie wystarczająco dobry. Bo ja taka jestem. Jestem wystarczająco dobra, nie jestem idealna. Nie jestem wyjątkowa. Jestem jak Ty, jak on, ona i ono. Stoję w tym samym szeregu.
Tylko mam od dzieciństwa takie ukryte pragnienie (niektórzy twierdzą od wielu lat, że talent), by pisać.
I boję się w chu*, ale to robię.
I mam tylko jedną prośbę do Ciebie. Jeśli uważasz, że to gówniane miejsce, że bez sensu, że nie chcesz tego czytać i ble ble, to po prostu zajrzyj tutaj po cichu przez moje szklane drzwi i – nie wchodząc dalej – wycofaj się. Tak jakbyś nigdy nie przekroczył progu mojego domu. Z szacunku dla innych, którzy przyszli i którym tutaj całkiem dobrze, bo czują się jak u siebie.
Bo ten blog to taka przestrzeń, taki dom w sieci, do którego możesz wejść, wkliknąć się i pomyśleć: jestem u siebie, choć to nie moje.
Z wdzięcznością,
Ilona
Boję się w chu*, ale robię to!
poprzedni wpis